Modlitwa w rodzinie razem czy osobno?
Nic tak nie spaja rodziny, jak wspólna modlitwa! To nadzwyczajny klucz otwierający serce! Najlepszy środek nasenny: pozwala spokojnie zasnąć - pisze w jednej ze swoich książek o. Daniel Ange. Tymczasem - mimo bogactwa nauczania i zachęty Kościoła do tej modlitwy - uznajemy ją za coś wstydliwego, a często nie przychodzi nam nawet do głowy, by tak się modlić.
W 1984 r., który w Kościele katolickim był Rokiem Rodziny, Jan Paweł II w liście do rodzin pisa! "Niech wznosi się modlitwa Kościoła, modlitwa rodzin - wszystkich «domowych Kościołów» i niech będzie w tym roku słyszana, naprzód przez Boga, a także przez ludzi! Ażeby nie popadali w zwątpienie". Ćwierć wieku później, gdy mamy kryzys nie tylko ekonomiczny, ale może w jeszcze większym stopniu kryzys wartości, to papieskie wezwanie wydaje się równie, jak wtedy, aktualne. Modlitwa wspólna rodziny, praktykowana w naszych domach nieraz od pokoleń, ożywająca w chwilach dla nas ważnych i trudnych - czym jest? Trudnym do spełnienia obowiązkiem, głosem rozsądku, czy może receptą na szczęśliwe rodziny?
NAJTRUDNIEJ ZACZĄĆ
Rodzina chrześcijańska jest pierwszym miejscem wychowania do modlitwy. Zbudowana na sakramencie małżeństwa jest "Kościołem domowym", w którym dzieci Boże uczą się modlitwy "jak Kościół" oraz wytrwałości w modlitwie. Szczególnie dla małych dzieci codzienna modlitwa rodzinna jest pierwszym świadectwem żywej pamięci Kościoła, cierpliwie pobudzanej przez Ducha Świętego.
(KKK 2685)
Kasia i Mikołaj są od 17 lat małżeństwem. Wraz z Olą (13 lat), Michałem (10), Gabrysia (7) i Agnieszką (11 miesięcy) należą do "Domowego Kościoła" (rodzinnej kontynuacji ruchu oazowego - przyp. RM). - Oboje wyszliśmy z Ruchu Światło-Życie. Może dlatego dla nas rzeczą naturalną było, że do modlitwy indywidualnej powinna dołączyć modlitwa małżeńska. Przecież "My" to jedno ciało, które także powinno spotykać się z Panem Bogiem. Tak samo w sposób naturalny, choć spóźniony, przyszła modlitwa rodzinna - wspominają. Podobną drogą szli Ania i Adam, którzy z dwojgiem dzieci należą do spotykającej się w Zalesiu Górnym wspólnoty "Święta Rodzina". Głębokie nawrócenie przeżyli, wchodząc w okres narzeczeństwa, więc wspólna modlitwa małżeńska, a potem rodzinna zrodziła się w nich sama - z potrzeby serca. Tak łatwo jednak nie mieli Patryk i Dorota, inne małżeństwo "Świętej Rodziny". - Na początku modliliśmy się obok siebie w milczeniu. Modlitwa była dla nas czymś bardzo intymnym, czym bardzo trudno było się podzielić, ponieważ odkrywała nasze słabości. Gdy nasza córka zaczęła mówić, zaczęliśmy się modlić razem z nią, by nauczyła się modlitwy. Wciąż jednak nie było modlitwy prawdziwie wspólnej. Brakowało też modlitwy małżeńskiej. W miarę jak dzieci dorastały, modlitwa przybierała także formy indywidualnych próśb, podziękowań. Tak się zaczęło - wspominają.
Modlitwa rodzinna oczywiście nie jest domeną jedynie małżeństw z jakichś grup, ruchów i wspólnot w Kościele. I nie jest prawdą, że osoby z takich ruchów nie mają z nią problemów. - Każdy musi przynajmniej próbować. I jest różnie. Czasem problemem jest nawet wspólne odmówienie "Ojcze nasz" - mówią Kasia i Mikołaj. - Najtrudniej jest zacząć. Na początku szło nam nieporadnie. Odmawialiśmy modlitwy "katechizmowe", ale to było dobre przygotowanie do modlitwy potem już własnymi słowami. Zanim to przyszło, mieliśmy wiele porażek i niedotrzymanych zobowiązań - dodają Ania i Adam.
DLA KAŻDEGO COŚ WŁASNEGO
Modlitwa osobista, małżeńska i rodzinna to trzy odrębne modlitwy, które uzupełniają się, a nawet warunkują - mówi ks. Krzysztof Grzejszczyk, duszpasterz wspomnianej "Świętej Rodziny". Nie zastępują się. Inne są także ich funkcje i zakres. - Modlitwa małżeńska dotyczy najczulszych, najgłębszych spraw odnoszących się do relacji małżonków - miłości, walki ze swoim ego, pychą, ze zmysłowością, z wadami - wylicza ks. Grzejszczyk. - Modlitwą małżeńską ogarniamy często innych ludzi, sprawy i powierzone nam intencje, stąd nie zawsze dobrze jest, by ze względu na ich ciężar uczestniczyły w niej nasze dzieci - dodają Kasia i Mikołaj.
Co więc winno być treścią modlitwy rodzinnej? Jan Paweł II wskazuje, że "czerpie ona swą treść z samego życia rodzinnego". Tak więc - jak pisze w adhortacji "Familiaris Consortio" - jest "odpowiedzią na rodzinne "radości i bóle, nadzieje i smutki, narodziny i rocznice urodzin, rocznice ślubu rodziców, wyjazdy, rozłąkę i powroty, dokonywanie ważnych i trudnych wyborów, śmierć drogich osób itd." Często mylnie pojmuje się samo pojęcie modlitwy rodzinnej. To modlitwa męża i żony, rodziców i dzieci. Nie chodzi jednak o to, by rodzice jedynie towarzyszyli modlącym się dzieciom lub by modlić się jednocześnie, obok siebie, jednak w ciszy i z osobna. To - jak podkreślał Jan Paweł II - modlitwa w ścisłym sensie wspólna - tłumaczy Anna Lipska, psycholog małżeństwa i rodziny z warszawskiego Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego.
Każda rodzina powinna wypracować swój, odpowiadający jej sposób modlitwy, dopasowany m.in. do stopnia percepcji dzieci tak, aby wszyscy mogli w niej uczestniczyć. Patryk i Dorota w modlitwie ze swoimi dziećmi pozostają wierni Liturgii Godzin. Wieczorem odmawiamy jedną część Różańca. W miarę możliwości modlimy się także Koronką do Miłosierdzia Bożego - mówią.
Z kolei w domu Kasi i Mikołaja obok wieczornego pacierza najważniejszym elementem modlitwy całej szóstki jest niedzielna modlitwa przy śniadaniu. - Zanim zaczniemy jeść, czytamy Ewangelię z dnia i ją rozważamy. Opowiadamy sobie o tym, co w tej Ewangelii się działo. To fenomenalnie wpływa na dzieciaki. Świetnie wchodzą w tę rodzinną katechezę, mówią o swoim rozumieniu Pisma Świętego, same próbują je analizować. Tak jest od 3 lat. Poza tym Michał, jako drugi po tacie mężczyzna w domu, jest odpowiedzialny za poranną modlitwę w samochodzie, w drodze do szkoły. To jest w całości ich modlitwa. Michał nie wyjdzie z samochodu póki pacierz nie jest zmówiony mówi z satysfakcją Mikołaj. Mają jednak z żoną o czym myśleć. - Z doświadczenia innych małżeństw wiemy, że za trzy lata ciężko będzie znaleźć formę modlitwy, która będzie pasować i Oli, i Agnieszce. Przyjdzie taki czas, kiedy Olka już nie będzie chciała z nami klękać do modlitwy. Na szczęście ona już teraz ma swoją duchowość, więc mamy nadzieję, że zostanie wierna modlitwie osobistej - dodaje Kasia.
SPOSÓB NA MODLITWĘ
Doświadczeni, choćby praktyką konfesjonału, kapłani oceniają, że w Polsce wspólnie modli się systematycznie jedno na kilkadziesiąt małżeństw. Dlaczego tak jest? - Z modlitwą wspólną jest dziś bardzo trudno, dlatego że obecnie jest w ogóle ciężko z rozmową. A jeśli rodzice nie umieją się ze sobą spotkać, porozmawiać, być dla siebie, to tym bardziej trudno spotkać się i być dla Pana Boga, nie mówiąc już o stawaniu przed Nim wobec swoich dzieci - tłumaczy Anna Lipska.
- Jednym z głównych problemów wspólnej modlitwy jest wstyd wynikający często z lęku przed byciem ocenionym. Mówi się także o tym, że modlitwa jest czymś osobistym, wręcz intymnym, i dlatego trudno się małżonkom razem modlić. Mnie to zawsze dziwi. Przecież intymność powinna łączyć, a nie dzielić małżonków. W ten sam sposób dziwi mnie w.styd przed modlitwą z dziećmi. Często także ludzie nie mają żadnego doświadczenia modlitwy rodzinnej, więc gdy w czasie wizyty w Ośrodku proponuję tarką modlitwę - bywają zszokowani. Nie przyjdzie im do głowy, że tak się można modlić - dodaje.
Problem wspólnej modlitwy rodzi wiele pytań u tych, którzy chcą się jej podjąć. Tylko z pozoru trudnych, które jednak często pozostają bez odpowiedzi.
Zasadniczym i niezastąpionym elementem wychowania do modlitwy jest konkretny przykład, żywe świadectwo rodziców: tylko modląc się wspólnie z dziećmi, wypełniając swoje królewskie kapłaństwo, ojciec i matka zstępują w głąb serc dzieci, pozostawiając ślady, których nie zdołają zatrzeć późniejsze wydarzenia życiowe.
(Jan Paweł II, "Familiaris Consortio" 60)
Jak tej modlitwy uczyć siebie i swoje dzieci? - Trzeba po prostu zacząć, po prostu chcieć. Otworzyć szczerze usta, z wiarą wołać i zaufać Komuś, że wspiera, że słyszy, że razem woła. Najlepiej zaczynać od wspólnych rzeczy - w czasie posiłków, świąt, ważnych wydarzeń, np. gdy są imieniny dziadków lub urodziny rodziców, gdy ktoś z rodziny ma egzamin - zachęca ks. Grzejszczyk. - To, co nowe, odbieramy jako zagrożenie, dlatego warto zaczynać od modlitw prostych i stopniowo je urozmaicać - dodaje Anna Lipska.
A kiedy rozpocząć modlitwę z dziećmi? Im wcześniej, tym lepiej! - Największym błędem wychowawczym, jaki popełniliśmy, było to, że z naszą najstarszą córką nie modliliśmy się, zanim nie skończyła 3 lat. Wychodziliśmy z założenia, że jest za mała. Natomiast mając trójkę kolejnych dzieci widzimy, że im szybciej wchodzą w naszą modlitwę rodzinną, tym szybciej zaczynają się modlić same, nawiązywać z Bogiem osobistą, osobową relację - mówią Kasia i Mikołaj. - To, że Agnieszka nie pojmuje jeszcze tego, co się dzieje, nie ma żadnego znaczenia. Ona widzi, że wszyscy się modlimy, klęczymy, mówimy to samo. I jest - dodają.
Z modlitwą rodzinną jest tak, jak z każdą cnotą - nie zadziała, jeśli dziecko nie poczuje, że jesteśmy autentyczni - tłumaczą Ania i Adam. - Skoro dla nas będzie czymś naturalnym i praktykowanym, dziecko, które niczego tak bardzo nie pragnie jak naśladować rodziców, włączy się w nią z chęcią. Dzisiaj, słuchając czasem intencji, jakie nasze dzieci (5 i 3 lata) zupełnie spontanicznie wypowiadają podczas naszej modlitwy, nieraz ze zdumienia przecieramy oczy. Ale też wymagało to od nas wiele konsekwencji i wytrwałości - przyznają.
DZIATEK PACIERZE
Trudno przecenić wartość modlitwy w rodzinach, które za św. Janem Chryzostomem Kościół nazywa "małym Kościołem". Stając przed Bogiem, nie da się być nieszczerym, dlatego właśnie na modlitwie można budować wzajemną szczerość i postępować w miłości. To prawdziwy dar dla jedności małżeńskiej i rodzinnej - tłumaczy ks. Grzejszczyk.
Kościół zachęca do modlitwy rodzinnej nie tylko ze względu na powołanie rodziców, by byli dla swoich dzieci nauczycielami modlitwy. Przede wszystkim wspólna modlitwa otwiera dzieci, ale i rodziców na Boga. - Cieszy nas, że obok modlitwy nasze dzieciaki mają także potrzebę głębszej rozmowy duchowej. Mają pytania związane z Bogiem i ze swoją wiarą oraz potrzebę podzielenia się z nami swoimi przemyśleniami. Wiedzą, że mogą z nami porozmawiać o tym zawsze i wszędzie. I faktycznie z tej możliwości korzystają - mówi Mikołaj.
Modlitwa rodzinna to także modlitwa niezwykle skuteczna. Któż nie pamięta ballady "Powrót taty" Adama Mickiewicza, która opowiada o cudownie ocalonym przed zbójami ojcu, którego szczęśliwy powrót do domu wymodliły jego dzieci "za miastem, na wzgórku pod krzyżem"? Przykłady można mnożyć.
- Przez wiele lat, często napotykając na "opór materiału", zaganialiśmy z mężem piątkę naszych pociech do wspólnej modlitwy. Z czasem dzieci dorosły i już nie było siły, by zebrać je choćby na wspólny pacierz. Mieliśmy poczucie porażki wychowawczej - opowiada Krystyna. - Ałe opłaciło się! Rok temu umarł mój ojciec, co kompletnie mnie rozbiło. Nie umiałam w ogóle się modlić. I wtedy nieoczekiwanie ster wspólnej, rodzinnej modlitwy podjął Maciek, nasz najstarszy syn. Okazało się, że cała piątka regularnie, choć indywidualnie, modli się sama. Byli i są dla mnie wspaniałym oparciem właśnie w modlitwie - mówi z dumą.
Znany i ceniony warszawski duszpasterz ks. Piotr Pawlukiewicz w swojej słynnej już konferencji "Seks -poezja czy rzemiosło?" zachęca przyszłych małżonków: "Jeśli zrobicie ślub, że codziennie będzie choćby minuta wspólnej modlitwy, to szansę na szczęśliwe przeżycie waszego małżeństwa wzrosną o 60-70%. Bo miłość to nie patrzenie na siebie, ale patrzenie we wspólnym kierunku. Patrzenie na siebie z czasem się znudzi. Patrzenie na Boga - nigdy".
To, co dotyczy małżeństwa, odnosi się także do rodziny. Nie dziwi więc, że ks. Pawlukiewicz dodaje: "Nikt do nieba nie wejdzie sam. Albo ze swoim mężem (żoną) i dziećmi, albo wcale".
Warto o tym pamiętać. MODLITWĄ JAK NAJWCZEŚNIEJ
Rozmowa z ks. kan. Tadeuszem Bożełko, dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa Rodzin Archidiecezji Warszawskiej
Czy rodzina jest dziś miejscem wspólnej modlitwy?
Nie ma prostej odpowiedzi. Jest wiele rodzin, także młodych, w których wspólna modlitwa jest codzienną, żywą praktyką. Obejmuje nie tylko pacierz, ale również inne formy przeżywania wiary w rodzinie, która jest "domowym Kościołem". Kiedy przewodniczę liturgii sakramentu małżeństwa, moim ulubionym prezentem dla nowożeńców jest "Rytuał rodzinny" (książka zawiera m.in. opisy zwyczajów i tradycji religijnych przeżywanych w katolickiej rodzinie w ciągu całego roku liturgicznego - przyp. RM). Z doświadczenia duchowego prowadzenia małżeństw i rodzin wiem, że bogata w różnorodne formy modlitwa rodzinna przynosi wspaniałe owoce. Sam pochodzę z domu, w którym był praktykowany zwyczaj codziennej wieczornej modlitwy. Po latach wyraźnie dostrzegam ogromne znaczenie, jakie ona miała dla budowania dobrej atmosfery mojego domu rodzinnego i zdrowych więzi między domownikami. Rodzice realizowali biblijne wezwanie: "niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!" (Ef 4,26). Może dlatego nie pamiętam żadnych negatywnych napięć, które by towarzyszyły mojemu dzieciństwu.
Czy - phoćby na podstawie doświadczeń kapłanów z konfesjonału - można stwierdzić, że modlitwa w rodzinie stanowi dla nas problem?
Dochowanie wierności rodzinnej modlitwie wymaga zaangażowania i dyscypliny. Stąd wierni, spowiadając się, często dotykają spraw zaniedbań w praktykach religijnych, w tym w modlitwie rodzinnej. Świadczy to o tym, że niezależnie od codziennego zabiegania, mają świadomość ciążącego na nich obowiązku pielęgnowania własnej więzi z Bogiem oraz życia religijnego ich dzieci. Każda spowiedź, każde nawrócenie, powinny prowadzić człowieka do odnowienia jego życia modlitwy - również tej, która odbywa się we wspólnocie rodzinnej.
Jednak wspólna modlitwa przychodzi nam nieraz z trudem.
Jan Paweł II zwracał często uwagę na niebezpieczeństwo upowszechniania "błędu antropologicznego", czyli zredukowanej i wypaczonej prawdy o człowieku. Niestety, jesteśmy świadkami jego dalszego rozszerzania się we współczesnej kulturze. Ukazuje on wizję człowieka, dla którego sprawy wiary, moralności, hierarchii wartości i sumienia są niejako na zewnątrz jego człowieczeństwa, są subiektywne i prywatne. W życiu publicznym, w polityce i w mediach nie wypada o nich mówić i upominać się o nie. To jeden z wyznaczników postmodernistycznej i często antychrześcijańskiej kultury. Dla przykładu możemy ostatnio przeczytać o sytuacji na Wyspach Brytyjskich, gdzie społeczeństwo stało się tak "tolerancyjne", że nie toleruje publicznego wypowiadania się o sprawach wiary, o Bogu i o modlitwie. To naprawdę zadziwia. Jednakże w świecie głód Boga nadal pozostaje. Znajdujemy się w ogniu duchowej walki, której front przebiega przez ludzkie serca.
Jak uczyć dzieci modlitwy i zapraszać do niej? Kiedy zaczynać?
Jak najwcześniej. Dzieci powinny wzrastać w atmosferze modlitwy. Jeżeli nawet na początku uczestniczą w niej biernie, jej klimat daje poczucie bezpieczeństwa i pokoju, którego bardzo potrzebują dla prawidłowego rozwoju. Dlatego modlitwa jest dla nich od początku cennym i pozytywnym doświadczeniem. Rosnące dzieci szybko, w sposób czynny potrafią włączyć się w modlitwę rodzinną. A intencje modlitewne, które dzieci zanoszą do Boga, często swoją treścią zdumiewają dorosłych i pokazują duchowe bogactwo dziecięcych serc.
Modlitwa rodzinna jest szkołą duchowego wzrastania nie tylko dla dzieci, ale również dla ich rodziców. Jest źródłem wielu łask. Do rodziny chrześcijańskiej można w sposób szczególny odnieść słowa, w których Chrystus obiecał swoją obecność: "zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi o coś zgodnie prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje, tam ja jestem pośród nich". (Mt 18,19).
Radek Molenda
Tekst pochodzi z Tygodnika
8 lutego 2009
Udane Małżeństwo
środa, 4 stycznia 2012
sobota, 23 kwietnia 2011
piątek, 15 kwietnia 2011
Dzieci z Bullerbyn
Magdalena Guziak-Nowak
Dzieci z Bullerbyn
Swój przytulny domek nazywają „Słoneczną Przystanią”. Wyremontowali go własnymi rękami cztery lata temu. Latem chodzą boso po trawie, a zimą nie mogą się doczekać lata. — Jesteśmy jak dzieci z Bullerbyn.
Rozalka: Dzięki, o Panie, składamy dzięki...
Żona parzy herbatę.
Mąż zajada się obiadem, trzymając na kolanach najmłodszą córkę.
— Pyszne, żonko.
7-letni starszy brat kroi babkę i strofuje siostrę, która wyciąga rękę po smakołyk: „Najpierw daje się gościom” i częstuje mnie. Siostra, czekając na swoją kolej, nuci pod nosem religijną piosenkę dziękczynną. Za babkę.
Beata: W podróż poślubną pojechaliśmy na studia do Krakowa
Dziś mieszkają w Woli Batorskiej oddalonej o 30 km od Krakowa, ale pochodzą z Piotrkowa Trybunalskiego. O Krakowie Beata zaczęła marzyć na szkolnej wycieczce dla najlepszych uczniów z języka polskiego. Wtedy pierwszy raz odwiedziła miasto królów i zapragnęła w nim studiować. Pobrali się po pierwszym roku polonistyki Beaty i maturze Marcina, który w Piotrkowie kończył ostatnią klasę technikum. Chcieli mieszkać razem, ale po bożemu. W podróż poślubną zapakowali ubrania, łyżeczkę, patelnię, pamiątki i prezenty ślubne. I wyjechali na studia dzienne do Krakowa. Zdobywanie wiedzy książkowej szło w parze z odkrywaniem prawdy o „prawdziwym życiu” — niełatwym, bo daleko od rodziców, ale łatwiejszym, bo w asyście łaski sakramentu małżeństwa.
Dziś, jakby to powiedzieli, socjologowie, należą do grupy tzw. młodych dorosłych. Oficjalnie zakończyli swoją edukację, są przed trzydziestką. Nie są jednak zbyt popularnym przykładem. Odstają od singli, poszukiwaczy kariery zawodowej, wrażeń i przyjemności. Beata i Marcin Mądrzy mają troje dzieci, które lubią się przytulać do brzucha Beaty. Pawełek, Rozalka i Lidzia wiedzą, że rośnie w nim brat albo siostra.
Beata: Słuchamy serca
Nie mogli się doczekać dnia, kiedy ich miłość wyda owoc. Na pierwsze dziecko zdecydowali się po trzech latach małżeństwa, choć może rozum podpowiadał co innego — żeby skończyć studia, kupić mieszkanie czy wybudować dom i zdobyć towarzyski prestiż, tak bardzo dziś pożądany. Nie. „Słuchaliśmy serca, tak jak wtedy, gdy postanowiliśmy się pobrać — dwóch romantyków w tych zwariowanych czasach”.
Pawełek przyszedł na świat, kiedy Beata była na czwartym roku. Wymieniali się dzieckiem na przystankach, po znajomości wynajmowali mieszkanie w Śródmieściu, Marcin zabierał Pawełka na wykłady i zarabiał jako kelner w restauracji w Rynku. To była przyspieszona lekcja dojrzałości.
— Czy żałujecie tych decyzji?
— Nie!
Marcin: Obydwoje pracujemy zawodowo, żona w domu
Już w Piotrkowie byli zaangażowani w Ruchu Światło-Życie. Razem dojrzewali duchowo, brali udział w kolejnych stopniach formacji. Zachwycili się ks. Blachnickim. W Krakowie w czasie studiów brali czynny udział w życiu wspólnoty. Wyjeżdżali na rekolekcje jako animatorzy, po urodzeniu Pawełka także w jego towarzystwie. A gdy zmieniali mieszkania — zdarzyło im się to trzy razy — jako nowi parafianie szli do proboszcza zaoferować swój czas, chęci i talenty. Zaskakiwali tym księży, potem zostawiali im numer telefonu i mówili, że są do dyspozycji, gdyby ich potrzebowano. Dziś należą do wspólnoty Domowego Kościoła.
— Jak się formujecie na co dzień?
— Formują nas dzieci, dlatego mamy ich dużo i chcemy mieć ich więcej. Kobieta nie musi robić nic innego, by zostać świętą — wystarczy, że urodzi i na chwałę Bożą wychowa dzieci. Samodzielne rodzicielstwo, bez zaplecza wspomagaczy w postaci dodatkowych rąk babć i niań, uczy pokory, walki ze swoimi słabościami, cierpliwości, której brak — opowiada z entuzjazmem Beata. — Pierwsze dziecko wywróciło nasz świat do góry nogami. O zajmowaniu się niemowlakiem miałam „medialne” wyobrażenie — że wszystko będzie łatwe, że będę go przewijać, a on będzie się uśmiechał. Nic bardziej mylnego. Wychowanie dzieci to ciężka praca. Przybliża mnie to jeszcze bardziej do Maryi, którą chcę naśladować w trwaniu w swoim macierzyństwie.
— A jak sobie radzicie finansowo?
— Nie stać nas na wiele rzeczy, ale stać nas na to, żeby mama była w domu z dziećmi, żeby jeździć do teatru czy świętować w restauracji. My robimy to, co możemy, a Pan Bóg troszczy się o resztę — mówi Marcin.
— Moje serce do tego dojrzewało. Mam dary i łaskę, by być pełnoetatową mamą. Nie wyobrażam sobie życia bez małego dziecka przy mojej piersi. Nie chcę pracować poza domem, bo nie wyobrażam sobie, by dzieci wracały do pustego mieszkania. Bycie mamą to moja kariera. I żoną. Podłogi mogą być nieumyte, ale chcę być piękna dla Marcina — dodaje Beata.
— Zawsze robisz sobie makijaż przed jego powrotem?
— Tak. Maluję oczy i usta i super się z tym czuję. Poza tym uwielbiam sukienki i nie mam w szafie ani jednej pary spodni.
Beata: Lubimy na siebie czekać
Głową rodziny jest Marcin. Beata przyznaje, że nie są nowocześni. — Jesteśmy ortodoksyjnie tradycyjni i „skrzywieni” pod względem polskich tradycji — zapewnia z uśmiechem. Jak niedziela, to najważniejsza Msza św., biały obrus na stole i świąteczna zastawa. I, co ważne, telewizor nie jest członkiem ich rodziny.
A w tygodniu świętem jest każdy wieczór. Kiedy wybija 20.30, małżonkowie mają chwilę tylko dla siebie. Dzieci mogą się po cichu bawić, oglądać książki, ale w swoich pokojach. Beata i Marcin celebrują ten czas, piją inkę, waniliową herbatę, opowiadają sobie cały dzień i czekają na błogą ciszę, gdy dzieciaki zasną. Zawsze kładą się spać razem. Kiedy Marcin ma dużo pracy przy komputerze, Beata bierze książkę i czyta. Modlą się razem tuż przed snem. — To nas motywuje do tego, by nie iść spać osobno. Zresztą, nie lubię zasypiać, kiedy nie mogę się przytulić do Marcina.
Marcin: Chciałem mieszkać na wsi, bo wolę pod stopami czuć trawę niż beton
Napisałam już połowę tekstu, a nie zdążyłam wspomnieć, że do Woli Batorskiej przyjechałam w bardzo konkretnym celu. Małżeństwo zaprosiło mnie, by w ich „Słonecznej Przystani” porozmawiać o życiu rodziny wielodzietnej na wsi. Zmęczeni miastem, przeprowadzili się do swojego małego, zielonego domku z brązowymi oknami w 2007 r. Pełni entuzjazmu, bo lubią harcerskie klimaty, choć Beata nigdy wcześniej nie miała w ręku motyki ani łopaty i marchewkę zasadziła „pół metra” pod ziemią, a Marcin nigdy nie stawiał własnoręcznie ogrodzenia. Bo wieś, w której mieszkają, to wieś tradycyjna, a nie nowoczesne, willowe osiedle, które jest niczym innym jak sypialnią pobliskiej aglomeracji.
— Tu mieszkają bardzo dobrzy ludzie. Przynosili nam jajka, mięso, orzechy i sadzonki do ogródka, kiedy widzieli, że wprowadziła się młoda rodzina z dziećmi. Pomogli nam się zaaklimatyzować — wspomina Beata. — Jesteśmy wdzięczni sąsiadom za opiekę nad naszym domem podczas wyjazdów i po powodzi, kiedy przez trzy miesiące gościła nas zaprzyjaźniona rodzina i to całkiem bezinteresownie.
Pierwszym zderzeniem z sielską rzeczywistością był fakt, że co prawda jest dom kultury, ale nie odbywają się w nim zajęcia dla maluchów czy dorosłych. Jeśli ktoś gościnnie występuje, informacja o tym wisi za szybą. A do sklepu chodnik prowadzi dopiero od pół roku. Nie zraziło to jednak „młodych pozytywistów”, ale wywołało chęć zmian.
Marcin: Trzeba robić coś dla kogoś, a nie za coś
Pierwszym pomysłem, na jaki wpadli, było założenie Klubu Mamy. Inicjatywę poparł ksiądz proboszcz i zareklamował z ambony. W pustym dotąd domu kultury przy gorącej czekoladzie miały się odbywać spotkania mam i ich dzieci. Władze obiecały przytulną salę wyłożoną matami i kolorowymi kulkami, ale na tym się skończyło. Mamy miały się spotykać w „olbrzymiej sali koncertowej”, nie otrzymały żadnego wsparcia finansowego, a gdy kobiety chciały założyć swoją kronikę, kierownik Centrum Kultury Niepołomice zapytała: „A po co?” Na panewce spalił też pomysł wykorzystania pianina i zorganizowania koncertów dla mam z maluszkami oraz aerobik dla kobiet za 4 zł od osoby. Skończyło się, gdy po dwóch miesiącach aktywności dziewcząt i kobiet z okolic na gimnastykę przyszła tylko Beata i z własnej kieszeni musiała zapłacić za całą grupę.
Wielką popularnością cieszy się jednak zapoczątkowane przez Mądrych wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych. Na pierwszą wieczornicę przyszło 60 osób, na kolejną — ale już w kościele w sąsiedniej parafii — 200. Były małżeństwa z dziećmi, dziadkowie, strażacy, harcerze, nauczyciele. W tym roku na 11 listopada Beata i Marcin planują dodatkowo I Niepodległościowy Bal z tańcami dworskimi. Ukończyli kurs wodzirejski u najlepszych wodzirejów w Polsce. Młode małżeństwo coś zmieniło, dało wsi ducha.
Beata i Marcin: Będziemy tu wracać lepić bałwana
Choć w pobliskiej puszczy mają swoją polanę niezapominajek, choć nadali drzewom imiona, choć na wsi dzieci nigdy się nie nudzą, a sąsiedzi mówią „Dzień dobry”, szukają domu w Krakowie.
— Obecny czas edukacji dzieci, mojej pracy oraz potrzeb żony wzywa nas do Krakowa — mówi Marcin.
— Miasto wychowało nas do kultury — potwierdza Beata.
Życie rodziny wielodzietnej na wsi nie jest łatwe, kiedy z pracy zawodowej wraca się do pracy w stodole lub w ogrodzie, kiedy nie można wsiąść do busa z wózkiem, a niskopodłogowy autobus nie kursuje w godzinach aktywności mamy z dziećmi, czyli między 9 a 13.
— Nasz dom nazywa się „Przystań”, więc na razie odpływamy. Wrócimy na wakacje. Bo lubimy chodzić boso po trawie, grać w siatkówkę, śpiewać z gitarą przy ognisku i rozgwieżdżonym niebie.
opr. mg/mg
czwartek, 14 kwietnia 2011
Męska rzecz
Męska rzecz
ROMAN KOSZOWSKI/AGENCJA GNAndrzej Lewek, koordynator Mężczyzn św. Józefa, jest przekonany, że religijne przebudzenie mężczyzn to dzieło Ducha Świętego
DODANE 2010-08-28 07:14
Franciszek Kucharczak
Faceci przy piwie to norma, faceci na modlitwie to rzadkość. Gdy rzadkość stanie się normą, nastanie normalność.
Była noc 5 lipca ubiegłego roku. Andrzej Lewek upadł na podłogę w toalecie. Tomograf wykazał pęknięcie czaszki, krwiak na mózgu. Po powrocie ze szpitala Andrzejowi dokuczał silny ból głowy. W nocy obu-dził się z mocnym przeświadczeniem, że powinien poprosić o sakrament namaszczenia chorych. Otworzył Biblię na Ewangelii z niedzieli, która właśnie się zaczynała. Było tam o apostołach, którzy „wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali”. Rano otrzymał sakrament chorych. Ból zaczął ustępować. Badanie wykazało, że krwiaka już nie ma. Było jednak pęknięcie czaszki i ubytek kory mózgowej. – To się już nie zmieni. Co można było, to już zrobiono – orzekli lekarze. Jednak pół roku później tomograf wykazał, że… zmian pourazowych nie ma. – Cały czas miałem wsparcie modlitewne ze strony przyjaciół. I Pan Bóg robił swoje – wspomina Andrzej Lewek.
Strażak, a nie klnie?
Wsparcie modlitewne dla Andrzeja Lewka pochodziło w dużej mierze od Mężczyzn św. Józefa. To, jak czytamy na ich stronie, „sieć mężczyzn, którzy powierzyli swoje życie Jezusowi Chrystusowi”. Grupę o takiej samej nazwie prowadzi w USA Donald Turbitt, amerykański lider Mężczyzn św. Józefa. Ponieważ był w Polsce, Andrzej chciał zaprosić go do Krakowa. Ksiądz, któremu przedstawił ten pomysł, uznał, że dobrze by było i u nas stworzyć taką grupę. – W parafii św. Józefa powinni być Mężczyźni św. Józefa – powiedział. Grupa powstała i rozrasta się. Mężczyźni spotykają się co miesiąc, a raz w roku mają Dzień Duchowej Odnowy. Właśnie taki odbył się w Kalwarii Zebrzydowskiej, w auli u bernardynów. Głównym mówcą był Donald Turbitt. – Prawdziwy mężczyzna to jest ktoś silny. Trzeba być silnym, żeby być chrześcijaninem – przekonuje. Ten człowiek wie, co mówi. Poznał smak tego, co uchodzi za męskie. Przez 20 lat był strażakiem, potem biznesmenem.
A w końcu rzucił wszystko i zajął się mówieniem o Chrystusie. – Chrześcijanin powinien mieć podobne cechy jak strażak. Ma wynosić ludzi z ognia. Z piekła do nieba – zaznacza Turbitt. Ale przyznaje, że jako młody strażak nie miał cech chrześcijanina. – Gdybym wtedy przestał kląć, tobym już nie miał nic do powiedzenia – śmieje się. Dopiero gdy spotkał Jezusa, wszystko się zmieniło. – Gdy przyjąłem Pana, przestałem przeklinać. Jezus mi to zabrał – zapewnia. Potem ktoś z drugiego końca miasta przyjechał, żeby zobaczyć tego strażaka, który przestał kląć. – Gdy się nawróciłem, pięcioro rodzeństwa sądziło, że zwariowałem. To normalne, bo jeśli jesteśmy posłuszni Bogu, spotkamy się ze sprzeciwem. Ale po roku wszyscy moi bracia i siostra, i ich rodziny, przyjęli Chrystusa – opowiada.
Strażak, a nie klnie?
Wsparcie modlitewne dla Andrzeja Lewka pochodziło w dużej mierze od Mężczyzn św. Józefa. To, jak czytamy na ich stronie, „sieć mężczyzn, którzy powierzyli swoje życie Jezusowi Chrystusowi”. Grupę o takiej samej nazwie prowadzi w USA Donald Turbitt, amerykański lider Mężczyzn św. Józefa. Ponieważ był w Polsce, Andrzej chciał zaprosić go do Krakowa. Ksiądz, któremu przedstawił ten pomysł, uznał, że dobrze by było i u nas stworzyć taką grupę. – W parafii św. Józefa powinni być Mężczyźni św. Józefa – powiedział. Grupa powstała i rozrasta się. Mężczyźni spotykają się co miesiąc, a raz w roku mają Dzień Duchowej Odnowy. Właśnie taki odbył się w Kalwarii Zebrzydowskiej, w auli u bernardynów. Głównym mówcą był Donald Turbitt. – Prawdziwy mężczyzna to jest ktoś silny. Trzeba być silnym, żeby być chrześcijaninem – przekonuje. Ten człowiek wie, co mówi. Poznał smak tego, co uchodzi za męskie. Przez 20 lat był strażakiem, potem biznesmenem.
A w końcu rzucił wszystko i zajął się mówieniem o Chrystusie. – Chrześcijanin powinien mieć podobne cechy jak strażak. Ma wynosić ludzi z ognia. Z piekła do nieba – zaznacza Turbitt. Ale przyznaje, że jako młody strażak nie miał cech chrześcijanina. – Gdybym wtedy przestał kląć, tobym już nie miał nic do powiedzenia – śmieje się. Dopiero gdy spotkał Jezusa, wszystko się zmieniło. – Gdy przyjąłem Pana, przestałem przeklinać. Jezus mi to zabrał – zapewnia. Potem ktoś z drugiego końca miasta przyjechał, żeby zobaczyć tego strażaka, który przestał kląć. – Gdy się nawróciłem, pięcioro rodzeństwa sądziło, że zwariowałem. To normalne, bo jeśli jesteśmy posłuszni Bogu, spotkamy się ze sprzeciwem. Ale po roku wszyscy moi bracia i siostra, i ich rodziny, przyjęli Chrystusa – opowiada.
To mnie zmienia
Te słowa trafiają, to się czuje. Pewnie dlatego, że tu wiadomo, kto jest Gospodarzem. Zaczęło się od modlitwy. Nie takiej tam zdawkowej, żeby „podkreślić chrześcijański charakter spotkania”. Ta jest prawdziwa, pełna szczerego uwielbienia Boga. To niecodzienne doświadczenie być w tłumie facetów, którzy się modlą – TAK modlą. Ludzi w różnym wieku, choć przeważają młodzi. Wielu zagląda do Biblii. Mówca często powołuje się na Pismo Święte. – Ja przez 40 lat studiuję Biblię i jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie znalazł czegoś nowego. Kto z was rozumie całą Księgę Liczb? Ja połowy nie rozumiem, a jednak to zmienia moje serce – zapewnia Turbitt. Biblia jest jego stałą inspiracją. – Jeśli chcesz otrzymać coś od Boga, proś Go. Jeśli chcesz coś odebrać diabłu, pość – mówi. To nawiązanie do Mt 17,21: „Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem”.
Całuj żonę
Jest i o polityce. Turbitt nawiązuje do śmierci prezydenta i wyboru nowego. Też „biblijnie”. – Serce króla jest w sercu Boga. Jeśli On zechce zmienić rzeczy, one się zmienią. Trzeba się modlić za polityków. Bóg posłużył się pogańskim królem (Cyrusem), żeby doprowadzić do odbudowy świątyni. Ja nie lokuję swojej nadziei w prezydencie, ale w słowie Bożym. Budujcie swoje nadzieje na słowie Bożym – wzywa. Donald Turbitt jest mężem, ojcem i dziadkiem. – Trzeba okazywać uczucia swojej żonie. Przytulać, całować. Ona musi wiedzieć, że ją kochacie. Niech widzą to wasze dzieci, niech wiedzą, że są bezpieczne. Jesteśmy dla nich przykładem Ojca niebieskiego – słyszymy.
Proste słowa, niby oczywiste, a brzmią świeżo. Jakoś łatwiej to przyjąć w męskim gronie, bez wymownych spojrzeń żon i związanego z tym szwanku na męskiej ambicji. Coś się dzieje „na odcinku mężczyźni”. Andrzej Lewek, organizator spotkania w Kalwarii, zauważył nie bez zdziwienia, że po założeniu Mężczyzn św. Józefa zaczęli się odzywać mężczyźni z podobnych grup, których, jak się okazuje, powstało w Polsce sporo. – Zyskuję takie przeświadczenie, że Bóg ma w tym teraz jakiś plan i w ten sposób porusza mężczyzn – mówi.
Te słowa trafiają, to się czuje. Pewnie dlatego, że tu wiadomo, kto jest Gospodarzem. Zaczęło się od modlitwy. Nie takiej tam zdawkowej, żeby „podkreślić chrześcijański charakter spotkania”. Ta jest prawdziwa, pełna szczerego uwielbienia Boga. To niecodzienne doświadczenie być w tłumie facetów, którzy się modlą – TAK modlą. Ludzi w różnym wieku, choć przeważają młodzi. Wielu zagląda do Biblii. Mówca często powołuje się na Pismo Święte. – Ja przez 40 lat studiuję Biblię i jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie znalazł czegoś nowego. Kto z was rozumie całą Księgę Liczb? Ja połowy nie rozumiem, a jednak to zmienia moje serce – zapewnia Turbitt. Biblia jest jego stałą inspiracją. – Jeśli chcesz otrzymać coś od Boga, proś Go. Jeśli chcesz coś odebrać diabłu, pość – mówi. To nawiązanie do Mt 17,21: „Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem”.
Całuj żonę
Jest i o polityce. Turbitt nawiązuje do śmierci prezydenta i wyboru nowego. Też „biblijnie”. – Serce króla jest w sercu Boga. Jeśli On zechce zmienić rzeczy, one się zmienią. Trzeba się modlić za polityków. Bóg posłużył się pogańskim królem (Cyrusem), żeby doprowadzić do odbudowy świątyni. Ja nie lokuję swojej nadziei w prezydencie, ale w słowie Bożym. Budujcie swoje nadzieje na słowie Bożym – wzywa. Donald Turbitt jest mężem, ojcem i dziadkiem. – Trzeba okazywać uczucia swojej żonie. Przytulać, całować. Ona musi wiedzieć, że ją kochacie. Niech widzą to wasze dzieci, niech wiedzą, że są bezpieczne. Jesteśmy dla nich przykładem Ojca niebieskiego – słyszymy.
Proste słowa, niby oczywiste, a brzmią świeżo. Jakoś łatwiej to przyjąć w męskim gronie, bez wymownych spojrzeń żon i związanego z tym szwanku na męskiej ambicji. Coś się dzieje „na odcinku mężczyźni”. Andrzej Lewek, organizator spotkania w Kalwarii, zauważył nie bez zdziwienia, że po założeniu Mężczyzn św. Józefa zaczęli się odzywać mężczyźni z podobnych grup, których, jak się okazuje, powstało w Polsce sporo. – Zyskuję takie przeświadczenie, że Bóg ma w tym teraz jakiś plan i w ten sposób porusza mężczyzn – mówi.
środa, 6 kwietnia 2011
piątek, 25 marca 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)